Tuesday 31 May 2016

STOP samodoskonaleniu (za wszelką cenę)


Brałam ostatnio udział w rozmowie na temat tego, czy warto inwestować (czas, energię i pieniądze) w samodoskonalenie. Generalnie uważam się za osobę otwartą na różne punkty widzenia, ale nawet ja się wzdrygnęłam, gdy usłyszałam, że cały ten rozwój osobisty jest przereklamowany i zamiast spędzać czas na ćwiczeniu jogi, lepiej jest zrelaksować się oglądając telewizję, a zamiast płacić za kurs językowy, lepiej pójść do dobrej restauracji. Moją pierwszą reakcją było: "Jak w ogóle można porównywać radość samodoskonalenia, nabywania nowych umiejętności z czymś tak przyziemnym jak jedzenie czy gapienie się w telewizor!" Na szczęście ta myśl pozostała w mojej głowie. W porę ugryzłam się w język i to co ostatecznie powiedziałam było dużo bardziej wyważone.
Dyskusja poruszyła we mnie najwidoczniej jakiś czuły punkt, bo temat krążył jeszcze po mojej głowie jakiś czas. Bo rzeczywiście... Często można często usłyszeć, że kto się nie "realizuje", ten się cofa w rozwoju, kto nie "odkrywa swojego potencjału", ten gnuśnieje, kto nie włącza się w życie zglobalizowanego świata, nie podróżuje w egzotyczne miejsca, nie uczy się języków, ten jest zamknięty, zacofany, wręcz marnuje swoje życie.

No właśnie, czy na pewno?
Nie macie wrażenia, że taki punkt widzenia jest dość jednostronny? Od jakiegoś czasu pęd do samodoskonalenia przybiera wręcz formę powszechnego obowiązku. Jest tak zarówno na polu zawodowym (ciągłe dokształcanie, regularne zmiany stanowisk i firm, żeby "zdobyć doświadczenie"), jak i osobistym (kurs garncarstwa, siłownia 3 razy w tygodniu, potem konwersacje z native'ami, w sobotę warsztaty chińskiej kaligrafii). Nie nadążasz? Przestajesz być interesujący.
Pamiętam obawy koleżanki, która przed rozmową o pracę zastanawiała się jak wytłumaczy przyszłemu pracodawcy to, że w ciągu ostatniego roku nie robiła żadnych dodatkowych kursów, a "tylko" pracowała (wcześniej uczestniczyła w kilku szkoleniach rocznie).

STOP


Przecież w ten sposób można bardziej się sfrustrować niż "zrealizować".
Żyjemy w ciągłym pędzie za nowymi kwalifikacjami i doświadczeniami. Często nie dajemy sobie szansy na zastanowienie, czego naprawdę chcemy.
Bo dopóki wszystkie te zajęcia dają nam radość i wynikają z naszych rzeczywistych potrzeb, to wszystko jest pięknie. Gorzej natomiast, jeśli stoi za nimi lęk. Strach, że co to będzie, jeśli moje CV z miesiąca na miesiąc nie będzie pęczniało, albo też obawa, że przyjdą nowi, młodzi, lepiej wykształceni, za to głodni sukcesu i wygryzą nas ze stanowiska. Czy też niepewność, jak zareagują znajomi, kiedy dowiedzą się, że na wakacje nie jedziemy do Ameryki Południowej, ani na obóz wspinaczkowy, a tylko na kemping nad jeziorem.

A gdyby tak na chwilę zatrzymać się i zastanowić, które z tych wszystkich naszych zajęć naprawdę nam służą?
Czy robimy coś:
- "na wszelki wypadek", bo "może się kiedyś przydać do CV", np. nowy kurs, który co prawda jest słabo związany z tym, czym zajmuję się zawodowo, ale zapiszę się, skoro pojawiła się taka możliwość i wszyscy inni też na to idą,
- bo wypada się pokazać albo też bo będzie świetnie wyglądało na tajmlajnie na fejsie,
+ bo czujemy, że właśnie ta rzecz rzeczywiście nas wzbogaca, jest przydatna, daje prawdziwą przyjemność...

O ile, rzecz jasna, nic się jeszcze nikomu nie stało od wrzucenia na fejsbuka selfie z kursu wegańskiego gotowania (nawet jeśli później nie wykorzysta się nowych umiejętności), to niektóre konsekwencje pędu za kolejnymi "okazjami rozwojowymi" mogą być poważniejsze.


Ile osób trwa w niesatysfakcjonujących ich zawodach, bo przecież tyle już w nie zainwestowali:
"tyle kursów i szkoleń (płatnych!) pójdzie na marne, jeśli teraz zrezygnuję". Na początku drogi zawodowej nie zadawali sobie pytania: "jak ja się w tym czuję", tylko wybrali zawód, który wyglądał "przyszłościowo" i dawał "duże możliwości samorealizacji". Teraz natomiast zamiast dokonywać zmian szkolą się jeszcze bardziej licząc, że może mając kolejny dyplom poczują się w tym zawodzie lepiej\pewniej\bardziej u siebie. Kolejne certyfikaty nic jednak nie zmieniają, bo to po prostu nie jest ich bajka.

Wiem z własnego doświadczenia o czym mowa i jak trudno jest zrobić duży krok w tył (to bardzo niefotogeniczna poza) i zacząć na innym polu. Wiem też, że warto. Dlatego myślę, że dobrze jest od czasu do czasu zapytać siebie "dokąd biegnę?" I czy na pewno to jest droga do mojego celu.

PS: Pozdrowienia dla wszystkich biegnących! Bardzo doceniam, że doczytaliście do końca ;)



No comments:

Post a Comment