Pisałam
poprzednio o tym, jak można stopniowo wprowadzać zmiany w swoim
życiu z pomocą kaizen. Teoria
teorią, zawsze zaś najlepiej przemawia praktyka. Kaizen pomogło mi
(i nadal pomaga) w osiągnięciu wielu celów. Jeśli chcecie
wiedzieć jak, poniżej znajdziecie kilka przykładów.
Pisanie bloga
Od
dłuższego czasu chodził za mną pomysł stworzenia bloga o rozwoju
osobistym. Oczami wyobraźni już widziałam, jak zawzięcie
wystukuję na klawiaturze inspirujące teksty, dzielę się
doświadczeniami oraz odkrywam na użytek własny i czytelników nowe
sposoby na zwiększenie satysfakcji z własnego życia. Miałam wizję gotowego, dość już rozbudowanego bloga, która mnie cieszyła, ale jednocześnie budziła obawę. Mały głos z
tyłu mojej głowy mówił: "ojej, stworzenie dużego,
profesjonalnego bloga to tyle pracy! Jak ja to ogarnę?" W odpowiedzi, żeby pozbyć się tego lęku, brałam się za robienie czegoś innego.
Pisać, oczywiście, nie zaczynałam. Aż w pewnym momencie
pomyślałam "a dlaczego by nie wykorzystać kaizen do pisania?"
Umówiłam się z sobą, że blog wcale nie musi być duży i
superpopularny, a na początek wystarczy, że napiszę jedno zdanie
dziennie.
Chodziło o to, żebym nabrała nawyku planowania tego, co napiszę
oraz codziennego otwierania na laptopie pliku pt. "blog" i pisania. I
wiecie co? Jak tylko pozbyłam się całego tego napięcia i
oczekiwań, już pierwszego dnia zapisałam prawie stronę! I to
tekstu, który rzeczywiście na bloga trafił.
Gotowanie
Nigdy nie
miałam zacięcia kulinarnego, ale przyszedł taki moment, kiedy
poczułam, że dobrze byłoby umieć przygotować coś więcej niż
warzywa na parze i jajecznicę.
Wybrałam
więc przepis możliwie najprostszy i jednocześnie zapowiadający
się tak apetycznie, żeby utrzymać moją motywację. Pewnie nie
zaskoczę nikogo informacją, że były to czekoladowe trufle -
przepis typu "wymieszaj wszystko, wstaw do lodówki i poczekaj".
Pierwszy
sukces otworzył drogę do dalszych prób i tak oto obecnie gotuję
bigosy i piekę wegańskie pasztety. To może wydać się trywialne
tym wszystkim, którzy gotują "od zawsze", z przyjemnością
i dobrymi rezultatami. Wiem jednak, że jest też wiele osób, które
chciałyby umieć gotować, ale wydaje im się to zbyt skomplikowane.
Kilka razy próbowały, ale rezultaty nie były powalające. Wiem, bo
sama się do nich przez wiele lat zaliczałam. Uwierzcie mi, małe kroki działają i w kuchni...
Aktywność fizyczna
Na samo
wspomnienie tych słów słyszę głębokie "ech..."
wydobywające się z ust szanownych Czytelników. Co jest takiego
trudnego w podjęciu się regularnych ćwiczeń powiedzmy trzy razy w
tygodniu? Jak to co? Wysiłek! Nie oszukujmy się, ćwiczenia są
wymagające. Choćby niezliczone ilości fitness modelek niewiadomo
jak szeroko uśmiechały się do nas z bieżni na youtubie, to w realnym świecie ćwiczenia zawsze będą wymagały
wysiłku. Świadomość tego budzi obawę, że nie podołamy.
Jak ja
sobie z tym radzę? Przede wszystkim na początku zarzuciłam
wszelkie ambitne plany regularnych i intensywnych ćwiczeń. Żebyście
lepiej zrozumieli z jakiego poziomu startowałam, dopowiem kilka
szczegółów. Wyobraźcie sobie osobę, która zawsze była w
ostatniej trójce w biegach w podstawówce, która jako jedyna nigdy
nie zrobiła przewrotki na trzepaku, która nigdy nie przejawiała
najmniejszego zainteresowania żadnym sportem, poza szachami. Co
więcej, która raz w życiu była na siłowni i fitnessie po czym
obiecała sobie, że już nigdy nie wróci, i która przez ostatnie
10 lat nie wykonała żadnego (tak, żadnego) ćwiczenia fizycznego.
Ruszanie z
kopyta w moim przypadku skończyłoby się tylko kontuzją i
niechęcią do podejmowania dalszych prób. Mimo to, chciałam
spróbować. Postawiłam na to, co wydało mi się najprostsze, czyli
bieganie. Postanowiłam, że nie będę kupować żadnego specjalnego
sprzętu - butów, koszulek itp., bo takie zakupy stworzyłyby tylko
dodatkową presję ("no w końcu wydałaś pieniądze, to musisz!").
Zamiast tego założyłam stare buty, dresy i poszłam przejść się
w poszukiwaniu przyjemnej krótkiej trasy biegowej. Podobnych
wycieczek zrobiłam jeszcze kilka, aż podczas jednej z nich
zdecydowałam się nieco podbiec. O losie! Było gorzej niż
myślałam! Dostałam zadyszki po 50 metrach. Ale nic to,
postanowiłam sobie, że przy kolejnych spacerach będę podbiegać
kilka razy po 50 metrów. Po jakimś czasie byłam w stanie biec 15
minut bez przerwy. Jakaż to była radość! Teraz jestem w stanie
biec już bez specjalnego wysiłku dłużej, chociaż nadal nie robię
maratonów i wcale nie planuję. Umiarkowany i regularny wysiłek
fizyczny to jest to, o co mi chodziło i to udało mi się osiągnąć.
A wy, macie jakieś doświadczenia z metodą małych kroków w codziennym życiu?